Obrazy malowane przez sztuczną inteligencję

Babska majówka w Gorganach (UA)

dzień 1
Weekend majowy jakoś przyszedł tak z zaskoczenia, że nawet nie było kiedy go zaplanować. Ale trzeba było coś z nim zrobić i wykorzystać tyle wolnego. Ekipa, słuszna zresztą, zebrała się dzień przed wyjazdem – trzy słabe (?) piękne (!) płcie. Skoro świt wsiadłyśmy w pociąg do Przemyśla. Mając do dyspozycji kilka map Karpat Ukraińskich i dwie godziny jadzy pogiągiem to zapewne wystarczająco dużo, żeby zaplanować którym szlakiem wyruszymy. No i urodził sie plan: jak dojedziemy do Lwowa to wsiądziemy w pierwszą marszrutke jaka będzie jechać na południe w stronę Karpat. Czekała już na nas marszrutka do Kałusza, szybka przesiadka i następna do Rożniatowa… a więc będą Gorgany. Plan był złapać kolejną do Osmołody. No więc czekałyśmy pod sklepem, rozmawiając z miejscowymi o życiu, swiecie i o tym  i owym. Marszrutka nie przyjechała, ale następna bedzie przecież jutro. Zapoznany wcześniej w marszrutce doktor prawie na sygnale podjechal pod sklep karetką i załatwił nocleg w przychodni. Trudno było nie skorzystać.

dzień 2
Z samego rana łapiemy stopa do Osmołody. W sklepie zaopatrujemy się w niezbedny prowiant na następne dni, wypijamy pyszną kawę. Odmeldowujemy się w HRPZ, zgłaszamy planowaną trasę i ruszamy w drogę. Zielonym szlakiem idziemy w stronę Grofy. Na Połoninie Płyśce w schronisku zostawiamy plecaki i na lekko idziemy na Grofę (1748 m n.p.m.). Piękne widoki rozpościerają się w każdą strone, na niebie pełno cumulusów, śnieg jeszcze leży gdzieniegdzie, a dźwięk gruchotu pod nogami dodaje wszystkiemu jeszcze większego uroku. Spędzamy dłuższą chwilę na szczycie, urządzając sobie chyba godzinna sesję „fruwających w obłokach” zdjęć.

Drim-Tim na szczycie Grofy (1748 m n.p.m.)

Drim-Tim na szczycie Grofy (1748 m n.p.m.)

Wracamy pod schronisko, rozbijamy namiot tuż nad nim, urządzamy sobie orzeźwiającą kąpiel w źródełku i zjadamy pożywny obiad (szef kuchni polecił: kluski z konserwą i kostką rosołową – pyszota). Rozpalamy ogień. Do ognia przysiada się grupa 4 osobowa znad morza polskiego i tak sobie snuliśmy górskie i morskie opowieści pod gwiaździstym kapeluszem. Piękny to był dzień.

dzień 3
Dzień rozpoczynamy od sytego śniadania z widokiem na piękną okolicę. Dzień zapowiada się piękny więc ruszamy w trasę. Wspinamy się na Parenkie (1736 m n.p.m.), potem na Małą Popadię i wreszcie na Popadię (1740 m n.p.m.).

Pod wiatr pod górę...

Pod wiatr pod górę…

idzie na burzę, idzie na deszcz... ?

idzie na burzę, idzie na deszcz… ?

Drim-Tim na szczycie Popadii (1740 m n.p.m.)

Drim-Tim na szczycie Popadii (1740 m n.p.m.)

Po drodze spotykamy grupę rzeszowską. Niesamowite, wydawało nam się, że na końcu świata jesteśmy, a tu spotykamy naszych krajanów. Idą w drugą strone, więc rozstajemy się po chwili i idziemy dalej, życzac sobie szerokiej drogi. Nie wiedzieć jak to się stało, trochę zboczyłyśmy ze szlaku i trochę wplątalysmy się w kosówkę… oj dała nam popalić. Najtrudniejsze przedzieranie się przez kosówkę do tej pory… Ale dałyśmy radę. Chyba weszłyśmy na Pietrosa (1702 m n.p.m.) pozaplanowo. Po dłuższym przedzieraniu się przez kosówkę trafiamy z powrotem na szlak, tuptamy nim jeszcze jakis czas, żeby może dojść do jakiego źródła, ale wobec zapadnietego już zmroku i zmęczenia rozbijamy namiot i oddajemy się spokojnemu snowi. Tak, dzień był intensywny, ale i piękny.

dzień 4
Prawie skoro świt składamy obozowisko i ruszamy w dół, do źródla, zeby napić się zasłużonego czaju. Nad strumieniem spotykamy ekipe z Białorusi, która oferuje nam już rozpalony ogień, a więc chętnie się przysiadamy i gotując makaron (dwa razy bo pierwszy niefortunnie wylal się do ogniska… dobrze, ze go nie zgasił przynajmniej) gadamy o górach, przygodach i podróżach. Rozstajemy się w dobrych nastrojach, by jeszcze tego samoego dnia spotkać sie pod sklepem w Osmołodzie. Pod tym samym sklepem spotykamy grupę rzeszowską i grupę znad morza. Niesamowite. Wypijając litry kwasu chlebowego oraz mniejsze ilości zimnego piwka czas płynie wolno. Czas jednak się ruszać dalej. Zbieramy plecaki i ruszamy w kierunku Wysokiej. Wspinamy się długo i wysoko, ale już pod wieczór szykuje się burza więc rozkładamy obozowisko i przeczekujemy burzę a potem zasypiamy snem spokojnego. Tego dnia nie udało się wejść na Wysoką, ale próba zostala podjęta.

dzień 5
Rano zwijamy się niespiesznie i ruszamy z powrotem do centrum Osmołody. Łapiemy marszrutkę i … czas wracać. Ehhh…cóż to był za wyajzd. Bo wiadomo -  góry to ludzie…
Dostajemy się do Ivano Frankowska gdzie załapujemy się na 350-lecie miasta i festyn z koncertami. Nocnym pociągiem jedziemy do Lwowa, rano pierwszą marszrutką do granicy…i dalej do domu.

ekipa: Em, Madzia, Goł
termin: 1-5 maja 2012
czas: 5 dni