majówka w Czarnochorze (Howerla 2061 m n.p.m. / Ukraina)
Weekend majowy znów jakoś tak szybko nadszedł. Ale nie było szans, żeby ot tak go przesiedzieć w mieście. Jest plan jest i działanie.
dzień pierwszy
Plecaki spakowane, ekipa gotowa, zwarci i gotowi ruszamy na przeciw przygodzie. wsiadamy w pociąg do Przemyśla – kierunek na Czarnochorę, z zamiarem zdobycia dachu Ukrainy – Howerli (2061 m n.p.m.). Busem jedziemy do granicy w Medyce, granicę pieszo, lapiemy marszrutkę do Lwowa, dalej marszrutką do Iwano Frankowska, kolejną do Worochty. Tutaj spokojnie siadmy pod sklepem, robimy zakupy na wyprawę (chleb, kielbasę, wodę i piwko) i ruszamy w drogę. Juz pomału zaczyna się ściemniać, więc wychodzimy niebieskim szlakiem poza wieś i rozbijamy namiot. Na palenisku rozpalamy ogień, pieczemy kiełbaski i planujemy jutrzejszą trasę. Plan jest syty. No i na pewno bez przygód się nie obejdzie.
dzień drugi
Nie tak skoro świt (bo przecież jesteśmy na wczasach) wstajemy, śniadanko, zwijamy namiot i ruszamy w drogę niebieskim szlakiem. Okolice sa piękne, co chwilę jakieś piekne rozległe polany pełne krokusów ukazuja się naszym oczom. Szlak jest pięknei wyznakowany, ścieżka elegancka. Turystów innych zupełny brak i tak sobie wędrujemy. Dochodzimy do Połoniny Łabieskiej (również pełnej krokusów). Przechdzomy na Połonie Kukul, skąd roztacza się piekny widok na grań Czarnochory. Oj piekne te widoki. Tutaj robimy dłuższy popas. Opalamy sie do słońca i patrzymy sobie na oddaloną, zaśnieżona Howerlę. Jest sielsko. Patrzymy na mapę i tak się zastanawiamy – po co schodzić niebieskim dalej do Worochty (Zawojela) w dół, by potem z powrotem wychodzić drogą do Zaroślaka, jak można zrobic sobie „skrót” i od Połoniny Kukul po słupkach granicznych nr 11 do 3, przez Koźmierską wyjść wprost na Howerlę? Plan był dobry. No więc ruszyliśmy w drogę. Juz od początku drogi leśne się rozchodziły w różnych kierunkach (wbrew może naszym naiwnym płonnym nadziejom – nie było ścieżki od slupka do słupka hehe )
Słupki o ile jeszcze na początku jakoś lokalizowaliśmy co jakić czas, to potem już kompletnie odeszliśmy chyba od nich i po prostu obraliśmy azymut i szliśmy na „kreche” w kierunku Howerli. Było do przedzieranie się przez gąszcze, zwalone pnie, jary, stromizny, plątaninę gałęzi…ojj… było to bardzo mocno energochłonne. No i nie takie proste, bo to raz z górki, raz pod górkę, raz trawersem orientację mozna bylo stracić, a w tym gęstym lesie brak punktu odniesienia. I tak caly dzień.
Kiedy znaleźlismy małą polankę, miekką od mchu, przy potoku… bez namysłu zgodnie rozbiliśmy namiot. Był to bardzo intensywny dzień. Ognia nawet nie probujemy rozpalać… aż szkoda by było… tak tu pięknie i dziko. Gotujemy makaron na kuchence, wypijamy galaretkę, bierzemy kapiel w strumyku spłukując z siebie trudy całodniwej wędrówki i snem spokojnego na miekkim mchu oddajemy się snowi. Ehhh… przygoda.
dzień trzeci
Wypoczęci, pełni sił i nowej energi, która zeszła do nas z gór wstajemy z usmiechem na twarzy ciekawi co nam ten dzień przyniesie. W dalszym ciągu na azymut, trochę intuicyjnie (szczególnie dobra intuicja Madzi pomogła) dochodzimy do Wielkiej Koźmierskiej. Jest tutaj tak pieknie, do tego korzystając z obecności źródełka gotujemy obiad, zbieramy siły na atak szczytowy . Przez malą Howerlę, wychodzimy na dach Ukrainy – Howerla 2061 m n.p.m.). O ile przez te trzy dni nie spotkaliśmy żywej duszy…tak tutaj… armagedon. Tłumy ludzi. Całe wycieczki, mlodzież krzyczy, wszędzie wrzaski i piski… o ludzie. Po tej ciszy to uderzenie jest silne. Chyba od Zaroslaka takie tlumy. Na szczycie spędzamy chwilkę. Oczywiście sesja zdjęciowa. łyczek optymizmu. I oddalamy się w kierunku Breskuła. Tutaj jak ręka odjął. Widać tłumy tylko na trasie Howerla – Zaroślak. Korzystamy znów i delektujemy się tą ciszą wokół. Leżymy w trawach połonin, jemy małe co-nieco, obserwujemy płynące cumulusy… i znów sielsko. Ruszamy jednak dalej. Przed nami jeszcze kawal drogi. Na noc dochodzimy do Jeziorka Niesamowitego gdzie chcemy spać. Rozbijamy obozowisko, gotujemy makaron (wyjątkowo pyszny). Oczywiście dużo tutaj ludzi. Nadchodza czarne chmury, więc pakujemy się do namiotu by przeczekać burzę…. ojj… była to długa noc. Nikt nie śmial odezwać się, ani poruszyć do rana po jednym takim uderzeniu gdzieś nieopodal…. Oj czlowiek widzi wtedy jaki jest maluczki wobec potęgi gór i przyrody.
dzień czwarty
Po słabo przespanej nocy, wita nas mglisty poranek. Zwijamy namiot i ruszamy dalej. Wiatr przegania chmury. Raz wszystko we mgle, a za sekunde, na sekunde, chmury znikają i można podziwiać takie szybkie,
piekne odslony. Wędrujemy granią Czarnochory. Przy słupku nr 26 pojawia się maly pomysł… bo po co tak wedrować granią we mgle, jak można zejśc trochę niżej i podziwiać piękne doliny. Od słupka 26 na północny-wschód rozciąga się piękna, łagodna odnoga glównej grani (Kedrowaty Pohaniec), która wydaje się delikatnie schodzić w dolinę. Nawet początkowo jakas ścieżka jest. Idziemy radośnie tą ścieżka, która pojawia się i znika. Co jakis czas odrobina kosówki. Słońce nawet wyszło. Potem ścieżka się skończyła, słońce zaszło, kosówka urosła do 2 metrów, a zbocze zrobiło się bardzo strome. Ciężko było utrzymać równowagę w tej plątaninie kosówki, która powalała na ziemię, chwytała plecak, plątała nogi… oj… to było coś.
Drugie moje takie hardcorowe przedzieranie sie przez kosówkę (zaraz po Gorganach w poprzednią majówkę) Łagodniej wydawalo się na południe, do potoku Kizia… ale łagodnie nie było. Dała kosówka popalić. Sam potok niedostępny przez zwalone konary w stromym jarze… no i tak weszliśmy na ścieżkę, która już łagodnie poprowadzila nas na Połoninę Gadżyna. Tam juz ścieżką, drogą doszliśmy do początku wsi Bystrec. Byliśmy wykończeni. Aż tu nagle jeden z czlonków ekipy zorientowal się, że w tej gdzieś tam kosówce, zgubił polar z aparatm w środku… Był pomysl żeby się wrócić, ale nie wiem czy którekolwiek by dalo rade przedzierać się przez tą kosówkę, po takiej stromiźmie i to pod górę… Mierzymy siły na zamiary… i decydujemy się wrócić tu – zorganizowac ekipe poszukiwawczo-ratunkową i w zwiekszonej sile wrócic i odnaleźć zgubę. Docieramy do sklepu. Już zamknięty… ale pani okazuje się jeszcze byc na terenie wsi, odnajdujemy ją i prosimy jeszcze o otwarcie sklepu dla nas. Robimy sobie prawdziwa ucztę – ciastka, lody, piwo. Jest radość. Spędzamy tutaj dluższą chwilę i juz o zmroku ruszamy na Kosaryszcze do Chatki do Kuby. by jeszacze z tej perspektywy popatrzeć na Howerlę, przywitać się z dobrym Gospodarzem i powspominać nasza ostatnią tutaj obecność (sylwester). Szybko padamy.
dzień piąty
Rano zbieramy się niespiesznie i ruszamy w drogę powrotną. Marszrutka do Iwano Frankiwska, potem do Lwowa, potem do Szegini, granicę pieszo, busem do Przemyśla i czas do domu… cóż to była za wyprawa. Cóż za przygody. Jakie piękne te góry.
Trzeba będzie tutaj niebawem wrócić bo przecież coś tutaj zostawiliśmy.
Termin: maj 2013
Czas: 5 dni
Ekipa: Madzia, Karol, Goł
Trasa: Worochta – Polonina Łabieska – Połonina Kukul – Wielka Koźmierska – Howerla – Jeziorko Niesamowite – Kedrowaty Pohaniec – Polonina Gadżyna – Bystrec – Kosaryszcze – Bystrec