White Mountain (maj 2010)
Kiedy wiosna budzi się do życia, aż żal siedzieć w mieście. No aż się prosi, żeby ruszyć na wędrówkę. Nie wiem czy się uda przejść cały Appalachian Trail ale fragmentami można próbować. Oczywiście jedynym ogranicznikiem jest czas, ale weekend zawsze się znajdzie. Tym razem jedziemy w Góry Białe – choć mam nadzieję, ze będzie tam zielono.
Dojeżdżamy na miejsce po ok. 5 godzinach jazdy, pakujemy plecaki i ruszamy w drogę. Po krótkiej chwili docieramy do małego, kameralnego wodospadu, gdzie spędzamy trochę czasu. Słońce przedziera się przez liście, wodospad szumi, ptaki śpiewają… już mi więcej nie potrzeba do szczęścia. Niespiesznie się jednak zbieramy i idziemy dalej, ciekawi co też droga nam przyniesie. Po drodze trafiamy na Shining Rock, faktycznie cała, lita skała błyszczy się w słońcu. Wygrzewamy się trochę do słońca, zjadamy małe co nie co i idziemy dalej.
Bardzo przyjemnie nam się wędruje, pogoda znów dopisała, widoki w każdą stronę gdzie nie spojrzymy piękne. Nic tylko się radować. Chcemy zrobić małą pętlę, aby zejść do samochodu jeszcze tego samego dnia. Przed nami 3 szczyty po drodze: Mt. Flume (1319 m n.p.m.), Mt. Liberty (1359 m n.p.m.) i Mt. Lafayette (1603 m n.p.m.). Idealna trasa na jednodniową wycieczkę.
Schodząc z Mt. Lafayette przechodzimy obok pięknego Eagle lake, by po chwili usiąść na progu schroniska Greenleaf Hut. Tu szczęśliwie dostaję ostatni talerz zupy, delektuję się nią oraz widokami na piękne okolice. Chętnie byśmy tu zostali, ale obowiązki wzywają. Cudowny to był dzień.
Termin: maj 2010
Czas: 1 dzień
Ekipa: Grzesiek, Goł