Obrazy malowane przez sztuczną inteligencję

A może morze? – to jedziemy do Słowenii jeszcze raz w tym roku unieść się na fali

Weekend listopadowy zawsze jest dobrą okazją, żeby gdzieś pojechać. Możliwości są praktycznie nieograniczone, jedyne co nas może ograniczać to brak fantazji. A że nam jej nie brakuje więc jest pomysł – gdzieś pojedziemy. Jakoś nie było ciśnienia na nic – ani rower, ani góry, ani miasta… padały rożne propozycje aż w końcu stanęło no Słowenii. W sumie czemu nie? Triglava może nie zdobędziemy, ale zawsze można złapać ostatnie podmuchy lata (tak, w listopadzie) i popływać jeszcze w morzu. Ekipa zebrała się słuszna w liczbie 5 osób, a więc komplet do samochodu, kierowca jest i to nawet z samochodem no więc jedziemy.

dzień 1 / piątek
Tuż po pracy wyjeżdżamy z Rzeszowa świeżo otwartą autostradą do Krakowa, zgarniamy Dżołanę i jedziemy na południe do Brna. Tam planujemy zostać na noc u Poli, która dołącza zresztą do ekipy. Tego dnia żadnej Ameryki nie odkryliśmy, ale za to mieliśmy okazję skosztować Beherovki z niebieskich kryształowych kieliszków w samym Brnie.

dzień 2 / sobota
DSC_0017Jesteśmy na wczasach, a więc rano nie zrywamy się skoro świt. Po śniadanku ruszamy w drogę – azymut na południe. Chcemy dojechać dziś na wieczór w Alpy Julijskie i trochę jeszcze powędrować by na noc rozbić namiot. Ale im bliżej tej Słoweni tym deszcz nie przestaje padać, a nasila się. Decydujemy jechać do stolicy Ljubljany, gdzie Pola ma znajomych, którzy nas mogą przygarnąć. Okazuje się że przez te deszcze podtopienia są w całej Sloweni, nawet w naszej piwnicy. A więc może dobrze, ze z tego namiotu zrezygnowaliśmy. Ogarniamy się trochę i idziemy na miasto, odkrywać stolicę nocą. Spacerujemy wąskimi uliczkami, przechodzimy kamiennymi mostkami nad rzeką, plączemy się dając się ponieść gdzie oczy poniosą. Ljubljana jest chyba najbardziej urokliwą stolicą jaką widziałam, bardzo kameralna, nie tak bardzo komercyjna, nie zatłoczona, przyjacielska… przynajmniej w listopadowy deszczowy wieczór taka mi się właśnie jawiła. Gdziekolwiek nie rozpoczęlibyśmy naszego zwiedzania miasta, wszędzie będzie dobrze :) Najlepiej trzymać się rzeki Ljubljanicy, przez którą prowadzą liczne mosty. No właśnie i jeśli chodzi o mosty to trzeba się tutaj na chwilę zatrzymać. Najciekawszy i taki niespotykany jest Most Potrójny, przy placu im. Franca Prešerna gdzie stoi jego pomnik, otoczonym secesyjnymi budynkami. Ten trój-most można powiedzieć stanowi taką bramę do starego miasta. Inny ciekawy most to Dragon Bridge – czyli smoczy most, który strzegą 4 smoki (miejscowi mówią, że jak dziewica przechodzi mostem to smoki ruszają ogonami, ale to chyba legenda). No i jeszcze jeden most zwrócił moją uwagę – tzw. Shoemakers’ Bridge – Szewski Most (który pewnie za niedługo zniknie po kłódkami miłości). Po przejściu na starą cześć miasta, warto przystanąć pod barokową Fonatanną Robba. Przedstawia trzech mężczyzn z dzbanami, którzy reprezentują bogów trzech rzek: Lublanicy, Savay i Krki. Basen fontanny ma kształt muszli. A ponad miastem na wzgórzu góruje Wzgórze Zamkowe, które aż się prosi żeby tam wejść i zobaczyć miasto z góry. Umocnienia obronne w tym miejscu zbudowali już Celtowie. Dzisiejszy Zamek powstał po trzęsieniu ziemi w 1511 roku. Widoki z góry bezcenne. Zostajemy tutaj dłużej, bo i po co się spieszyć. Wejście na wieżę zamkową już zamknięte. Ale wokół zamku można spacerować. I taki to wieczór w Ljubljanie.

DSC_0069  DSC_0084  DSC_0131dzień 3 / niedziela
Zważywszy na to, że synoptycy i wszystkie strony w internecie pokazują, że w górach leje cały czas, a nad morzem jest słoneczko – jedziemy nad morze. Znajomi polecają nam Piran – stare małe miasteczko, które jak dla mnie może śmiało konkurować z Dubrownikiem. Zabytkowa część Piranu jest w spektakularny sposób położona na podłużnym cyplu wysuniętym w Morze Adriatyckie. Stara część jest oddzielona od reszty miasta starym średniowiecznym murem, od którego rozpoczynamy eksplorowanie wybrzeża. Z góry wyróżnia się obszerny główny plac, nazwany na cześć skrzypka i kompozytora Giuseppe Tartiniego. Powstał on pod koniec XIX w. w wyniku zasypania części basenu portowego. Wzrok przyciągają dwie piękne latarnie morskie (czerwona i zielona). No i prawie na końcu cypla okazały kościół pw. św. Jerzego z charakterystyczną dzwonnicą wzorowaną na weneckiej. Powstał on na przełomie XVI i XVII wieku w stylu barokowym. Dzwonnica liczy 47,2 metrów. Spacerujemy wąskimi uliczkami, zatrzymujemy się na morsie jedzenie przy placu Privomajski trg, kDSC_0161tóry jest dawnym,najważniejszym placem Piranu. Co odważniejsi wskakują do wody dla orzeźwienia, dalej spacerujemy i tak mija dzień. Tak nas miasto wciągnęło, że nawet nie zauważyliśmy, że zmrok nas spotkał… no więc zostaliśmy na noc. Pod osłoną nocy dajemy się ponieść fali, inspirowane obrazem Afrodyty wychodzącej z morza ;) a jak, być nad morzem i nie popływać? Aż nurkowie tego nie wytrzymali i musieli wypłynąć na powierzchnię. Na rozgrzanie serc delektujemy się  winem z lokalnych winnic. Wyborne. I tak wieczór mija… dużo by pisać. Nie za bardzo jest gdzie namiot rozbić więc znajdujemy kawałek trawy pod drzewem oliwnym pod samym kościołem św. Jerzego. Może jutro aura będzie sprzyjać na góry? Podobno z wierzy kościoła widać Alpy Julijskie… hmm… ciekawe.

dzień 4 / poniedziałek
DSC_0185DSC_0204DSC_0211Rano, prawie skoro świt, zwijamy namioty i delektujemy się śniadankiem z widokiem na Adriatyk. Czas ruszyć w drogę. Azymut na Alpy Julijsie. Docieramy tam koło południa, Alpy całe skryte w chmurach. W turist info, przy jeziorze Bohinjsko, Pan poleca nam taki kanion urokliwy, więc decydujemy się właśnie tam pospacerować. A swoją drogą, samo jezioro też piękne. A kanion… piekny. Rzeka wyrzeźbiła tam takie cuda natury, że nie sposób nie było się nie zachwycić. Pięknie. Na końcu kanionu jest zamknięty po sezonie dom/restauracja, gdzie na ganku planujemy zostać na noc. Leje. Pada. Bez przerwy. Robimy sobie popas, gotujemy czaj, każdy wyciągnął na stół co najlepszego miał w plecaku. I tak sobie siedzimy, aż tu nagle padł pomysł, żeby już dziś rozpocząć drogę powrotną do domu i zaplanować przystanek w Brnie. Dlaczego nie. Pakujemy się i ruszamy w drogę.

dzień 5 / wtorek
Powrót do domu. Ciekawa ta Słowenia. Choć nie taka tania. Bardzo cywilizowany kraj. Mają góry, mają morze oraz inne cuda natury, ciepło (w listopadzie można śmiało pływać) i trochę egzotyki. Na prawdę warto. Co jeszcze zostało w Słowenii? ano góry z Triglavem, więc trzeba będzie tu jeszcze wrócić :) Przyjdzie i na to czas.

Ekipa: Dżołana, Pola, Damian, Jopek, Goł